Tekst: Wojciech Kłodziński
Witajcie w Papui-Nowej Gwinei! Kierunek został przez nas obrany dość spontanicznie. Na podstawie kilku informacji z Internetu dowiedzieliśmy się, że żyje tam najbardziej prymitywna cywilizacja na świecie, tworzona przez 750 różnych plemion. Każde plemię mówi innym językiem. W ostatnich latach starają się wprowadzić 4 uniwersalne języki. Chcieliśmy przekonać się, czy nadal panuje tam kanibalizm, a najlepiej zobaczyć na własne oczy tradycyjne obrzędy i stroje.
Dowiedzieliśmy się, że w Papui zanotowano najwięcej zdarzeń kanibalizmu. Niektóre plemiona przez pół roku walczą między sobą, a upolowane ofary zjadają. Drugą połowę roku w zgodzie odprawiają rytuały, tańcząc przy ogniu i ucztując z uśmiechem.
[betteroffer]
TO TYLKO FRAGMENT ARTYKUŁU.
ABY WYKUPIĆ DOSTĘP DO CAŁOŚCI, KLIKNIJ W PRZYCISK KUP TERAZ.
[/betteroffer]
[betterpay amount=”1.00″ button=”http://www.strefanieruchomosci.info/wp-content/uploads/2019/01/kup-teraz.png” validity=”0″ validity_unit=”d” ids=””]
Nasza podróż to nie była zwykła turystyka, przeszkody na każdym kroku wręcz się piętrzyły. Przed wyjazdem udaliśmy się na konsultacje do lekarki, specjalizującej się w chorobach tropikalnych. Już wtedy zaczęliśmy wątpić, czy jest sens się tam wybierać. W Papui jest wiele zagrożeń. Na przykład w wodzie występują groźne bakterie, które potrafą przedostać się do krwi przez zdrową skórę – otrzymaliśmy poradę, by nie wchodzić do żadnej rzeki. Przyjęliśmy 5 różnych szczepionek, kupiliśmy tabletki przeciwmalaryczne, dodatkowo odpowiednio wysokie buty do spacerowania po lesie, moskitiery, aby zabezpieczyć się od owadów podczas snu. I latarkę na baterię słoneczną, która… w praktyce nie zadziałała.
Z tym ekwipunkiem i wiedzą ruszyliśmy we dwójkę z kolegą Arkiem na drugi koniec świata. Lot na trasie Berlin-Dubaj- Filipiny-Papua był dość męczący. Jednak po wylądowaniu w Port Moresby, stolicy Papui, stwierdziliśmy, że udamy się jeszcze dalej. Wykupiliśmy lot do miasteczka Wewak. Tutejsze lotnisko jest bardzo prymitywne – rozładunek bagaży odbywał się na małym stole pod daszkiem. Otaczał nas płot z drutem kolczastym, podpierany przez kilkudziesięciu mężczyzn, oczekujących na swoich bliskich. Wsiedliśmy do lokalnego busa, który dowiózł nas do hostelu.
Tam po 46-godzinnej podróży mogliśmy położyć się w jeszcze całkiem przyjaznych warunkach. Kolejnego dnia wyszliśmy na miejską plażę. Po 10 minutach, z małej, drewnianej łódki wyskoczyło pięciu tubylców. Nie byli przyjaźnie nastawieni, wymachując jakimiś chwyconymi w ręce konarami drzewa, krzyczeli do nas agresywnie. Wróciliśmy do hostelu. Zamówiliśmy transport jeepem do wioski Pagwi, nad rzeką Sepik – podróż wiązała się z przeprawą. Za przeprowadzenie samochodu po kłodach trzeba było odprowadzić odpowiednią opłatę.
Wioska liczyła około 40 mieszkańców. Dzieci podbiegały do nas z u śmiechem, lecz dorośli spoglądali niepewnie. Zapewniliśmy sobie nocleg w domu na palach. Nie było tam łazienki, był jedynie wychodek.
Na miejscu zamówiliśmy na kolejny dzień małą łódkę z dwoma baniakami paliwa i eskort ą trzech przewodników. Planowaliśmy dotrze ć jeszcze dalej. O północy po ł o żyliśmy si ę do spania pod moskitierami. Nagle usłyszeliśmy hałas – był to dźwięk kamieni uderzających o domek. Sprawdziliśmy nasze drzwi – były zamknięte. Przez 4 godziny, nie wiedząc o co chodzi, czekaliśmy, aż odgłosy ustąpią. Spaliśmy tylko 2 godziny, by wstać o 6 rano i wyjść na brzeg rzeki. Tam czekała na nas łódka. Płynęliśmy, odwiedzając po drodze małe wioski, liczące po kilka domków.
W jednej z nich, na brzegu, powitało nas kilku mężczyzn z zaciśniętymi i uniesionymi pięściami. Jednak nasi przewodnicy ich uspokoili. Musieliśmy zapłacić. Następnie poczęstowali nas arbuzem i batatami. Obserwowali nas uważnie, zbiegły się dzieci. Okazaliśmy się dla nich niesamowitą atrakcją. W innej wiosce zdumieliśmy się cywilizacją. Dotarła nawet tutaj! Papuańczyk z radiem na baterię słoneczną, siedzący w swoim szałasie zrobił na nas wrażenie.
W kolejnej osadzie zapytaliśmy o blizny, często spotykane wśród tubylców. W Polsce mamy bierzmowanie. Papuasi zaś mają swój obrzęd, w wyniku którego chłopak staje się prawdziwym mężczyzną. Ceremonia ta polega na nakłuwaniu nożem pleców, ramion i rąk. Zaskoczyło nas też to, że wiele kobiet nie ma palców u rąk. Istnieje tu bowiem zwyczaj, że jeżeli zginie dziecko, kobieta obcina sobie palce w imię łączenia się z jego bólem. Zwyczaje niepokojąco krwawe.
Podróżowaliśmy dalej łodzią wzdłuż rzeki Sepik, pytając o „bush people” i kanibali. Niestety ani nasi przewodnicy, ani nikt z wiosek nie chciał nam wskazać drogi do lasu w górach i udać się tam z nami. Ostrzegali, że ktoś nas tam może po prostu zabić.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że od intensywnego słońca mam dość mocne oparzenie skóry. Zaśmiałem się! Tyle było przygotowań – szczepionki, ekwipunek – a zapomnieliśmy o mleczku do opalania. Konieczny był powrót do miasta. Przez kilka dni nie byłem w stanie wyjść poza hostel. Po 4 dniach wylądowałem w szpitalu w Port Moresby. Szpital był prywatny i dość dobrze wyposażony, jeden dzień kroplówki i stanąłem na nogi.
Stolic ę Papui zamieszkuje 360 tys. mieszkańców. Poświęciliśmy jeden dzień na zwiedzanie miasta, podróżując lokalnym busem. Przez cały dzień podchodzili do nas Papuasi i pytali, co tu robimy. Wręcz kazali nam brać taksówkę, schować telefony i uciekać do hotelu. Faktem jest, że nie spotkaliśmy tu żadnego innego turysty, nie mówiąc już o białym człowieku. Na targu udało nam się kupić kilka starych, drewnianych masek.
Kolejnego dnia, żeby jeszcze coś zobaczyć, wynajęliśmy kierowcę. Intrygujące było, że zarówno on, jak i wielu innych pytanych przez nas Papuasów, nie widział, ile ma lat. Podjechaliśmy między innymi do podobno jednego z najgorszych więzień na świecie. Gdy nasz nieoznakowany samochód podjechał do wrót więzienia, otworzyli nam i wjechaliśmy! Chodziliśmy i rozglądaliśmy się kilka minut, robiąc oczywiście zdjęcia. Po czym zaskoczony strażnik szybko nas wyprosił, orientując się zapewne, że jesteśmy przypadkowymi gośćmi.
Okazuje się, że zaufanie tubylców podróżnicy i badacze Papui-Nowej Gwinei zdobywają całymi latami, wracając tu i ucząc się tutejszych obyczajów i języków, a przynajmniej języka indonezyjskiego. W każdej wiosce zna go choć jedna osoba i dzięki temu badacze mogą poznać historię i kulturę, pozyska ć eksponaty do muzeów w Europie czy uścisnąć dłoń kogoś, kto wygląda na kanibala.
Nawet sam koniec naszej podróży nie był spokojny. W drodze powrotnej wstrzymali nasz samolot. Powodem była pewna 50-letnia Europejka, która nie pojawiła się na lotnisku. Podobno, jak okazało się później, jej poszukiwania trwały jeszcze 3 dni. Zaginęła. Sprawdziliśmy statystyki – okazuje się, że jest to jedna z 5 najbardziej niebezpiecznych stolic na świecie pod względem liczby morderstw…
Wojciech Kłodziński
Właściciel marki Rentumi, inwestor i pośrednik nieruchomości ze Szczecina. www.rentumi.pl
[/betterpay]