Roksana Lipińska jest deweloperką. Mówi o tym z pasją i dumą. Aby osiągnąć pozycję w świecie nieruchomości, musiała pokonać długą i wyboistą drogę. I nie chodzi wyłącznie o pokonywanie stereotypów. Jej historia jest o wiele bardziej złożona, mogłaby stać się scenariuszem niejednego filmu.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz, „Strefa Nieruchomości®”: Roksano, Twoje filmy na TikToku robią furorę, naszą rozmowę zacznę więc od akcentu filmowego. W historii kina tylko dwie kobiety otrzymały Oscara za reżyserię – Kathryn Bigelow i Chloé Zhao. W świecie deweloperskim kobietom też tak trudno przebić szklany sufit?
Roksana Lipińska: To dwa różne światy, natomiast porównanie trafne! Kobiety w branży filmowej działają dłużej niż kobiety w branży deweloperskiej, a mimo to wciąż słyszymy o braku równouprawnienia, niesprawiedliwym traktowaniu czy nierównych wynagrodzeniach w tym środowisku. Niemniej jednak aktorek, reżyserek, scenarzystek czy operatorek jest więcej niż deweloperek. W świecie nieruchomości wciąż zbyt mało kobiet próbuje przebić szklany sufit, większość woli działać w kuluarach. Za pośrednictwem mojego konta na TikToku „Deweloperka. Roksana” dodaję internautkom pewności siebie i pokazuję, że możemy działać w świecie nieruchomości na równi z mężczyznami.
Masz poczucie, że przecierasz nowy szlak? Dużo mówisz o stereotypach obowiązujących w tej branży, jednocześnie pokazując, jak sama sobie z nimi radzisz.
R.L.: Nie jestem pierwszą deweloperką na polskim rynku, więc nie, natomiast na swój sposób modernizuję ten świat, który jest typowo męski. Mimo że w branży budowlanej kobiet jest sporo, to rzadko która jest widoczna. Wykonują ciężką pracę, niosą na swoich barkach ogromną odpowiedzialność, ale nie mówią o tym głośno i czekają. Bardzo liczę na to, że im więcej w różnych regionach Polski będzie takich działających deweloperek jak ja, tym szybciej inne kobiety odważą się
zabrać głos.
Z jakiego powodu kobiety w świecie nieruchomości nie chcą się wychylać?
R.L.: Mają wątpliwości, czy są odpowiednio kompetentne. Ponadto jako społeczeństwo nie jesteśmy przyzwyczajeni do pani inspektor, pani prezes czy pani deweloper na budowie. Deweloperka kojarzy nam się z zawodem szorstkim, ciężkim oraz z siłą – i fizyczną, i psychiczną. Na nieśmiałość kobiet w tej branży wpływa również wychowanie. Nawet jeśli działamy w biznesie, oczekuje się od nas, że będziemy wymuskane i spolegliwe. A taki wizerunek nie pasuje do budowlanki.
Osiągnięcia kobiet w różnych dziedzinach (nie tylko w świecie nieruchomości) są dowodem na to, że warto powierzać nam prestiżowe i odpowiedzialne projekty. Nie drażni Cię, że wciąż jako kobieta musisz niemalże walczyć o to, żeby udowodnić swoje kompetencje?
R.L.: Dlatego głośno o tym mówię. Wiele kobiet skarży się, przesyłając mi setki przykładów na dyskryminację. Też takich sytuacji doświadczam. Mojemu mężowi Kamilowi, który razem ze mną prowadzi firmę, nikt nie powie: „Źle to zrozumiałeś”, mężczyzna raczej usłyszy: „Czy wyjaśnić ci to jeszcze raz?”.
Ciekawi mnie, w jakich okolicznościach 11 lat temu w branży nieruchomości pojawiła się Roksana Lipińska. Kiedy postawiłaś pierwszą „szpilkę” na budowie?
R.L.: Zanim odkryłam, że deweloperka jest moim powołaniem, pokonałam wyboistą drogę. Początkowo myślałam, że zostanę nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej, taki wybrałam kierunek studiów. Ostatecznie ani jednego dnia nie przepracowałam na etacie, od razu próbowałam własnych sił w biznesie. Zaczynając od salonu pielęgnacji psów, poprzez agenta nieruchomości, aż po zarządzanie franczyzowym oddziałem ogólnopolskiej agencji nieruchomości. Pasja do tej branży zrodziła się dzięki Kamilowi. Z zapartym tchem słuchałam opowieści męża o tym, jak dzięki różnym transakcjom udaje mu się łączyć ludzi. Chciałam być częścią tego świata. Czułam, że mogę pomagać klientom zdejmować ten ciężar odpowiedzialności związany z budowaniem nieruchomości – po to, aby zajęli się tworzeniem ogniska domowego i budowaniem relacji z rodziną. Czyli tego, czego kiedyś bardzo brakowało w moim życiu.
Masz na koncie trudne doświadczenia, które Cię ukształtowały i zapewne miały wpływ na to, czym się zajmujesz. Co było punktem zwrotnym, kamieniem milowym w Twojej historii?
R.L.: Wychowywałam się bez ojca, a moja mama nagle zmarła, gdy miałam 16 lat. Wraz z jej odejściem straciłam osobę, która była moim największym wsparciem. Na moje barki spadła odpowiedzialność utrzymania siebie i młodszej siostry. Straciłam życiowy fundament, brakowało mi prawdziwego domu. Nie w kontekście ścian i pokoi, bo ostatecznie zamieszkałyśmy z babcią, ale wizji marzenia i ciepła miłości.
To dlatego dziś budujesz domy dla innych?
R.L.: Dokładnie tak, dom to nie tylko budynek. To przede wszystkim ludzie, emocje, więzi – pomiędzy dziećmi, rodzicami, małżonkami. Dzięki mojej pracy mogę stworzyć klientom możliwość, aby mieli realne fundamenty pod budowanie swoich marzeń. To jest moja podstawowa motywacja w mojej codziennej pracy.
Pewnie po tak trudnych doświadczeniach niewiele jest Cię w stanie złamać. Mówią o Tobie, że jesteś nie do zdarcia.
R.L.: Mam 155 cm wzrostu, szczupłą posturę, dziewczęcy tembr głosu. Często słyszę pytania, jak taka drobna i sympatyczna osoba jest w stanie poradzić sobie
w prowadzeniu firmy w tak trudnej branży, w której wciąż trzeba rozwiązywać problemy. A dla mnie to nie są problemy, to wyzwania. Gdy zawalił mi się świat, mogłam się załamać, nie zdać matury, nie zawalczyć o siebie. Ale ja wtedy zadałam sobie pytanie, które często zadawała moja mama: „Roksanka, co teraz robimy?”. I ja wtedy zapytałam o to 16-letnią Roksanę. Wiem, że marzenia same się nie spełniają. Ich realizacja to ciężka praca. A tej byłam nauczona od dziecka. Gdy zamarzyłam o tym, aby grać na gitarze, szyłam szaliki, które później sprzedawałam. Gdy chciałam pojechać na wakacje, kolportowałam prasę katolicką, od drzwi do drzwi. Nigdy się nie poddałam, mam to we krwi.
Twoja mama też była silną osobowością?
R.L.: Mamę pamiętam przez pryzmat moich wyobrażeń na jej temat, ale zawsze postrzegałam ją jako silną kobietę. Musiała utrzymać dwie córki, była samodzielna. Bardzo we mnie wierzyła i dzięki temu ja teraz wierzę w swoją wyjątkowość. Smuci mnie to, kiedy ludzie z drobnych przeszkód robią katastrofę. Od tego, w jaki sposób postrzegamy problemy, zależy to, jak sobie z nimi poradzimy. Ja od zawsze wiedziałam, że chcę mieć szczęśliwe życie, być mamą i żoną, mieć wspaniały dom, mimo że był moment, kiedy nie miałam gdzie mieszkać i byłam bez przysłowiowego grosza.
Musiałaś pokonać wiele przeszkód, aby odnaleźć własną drogę. W oczach wielu odniosłaś sukces. Co Twoim zdaniem składa się na sukces w deweloperce?
R.L.: Pierwszy składnik to „zacząć”. Ludzie boją się porażki i nawet nie próbują. Prowadzenie biznesu to miks sukcesów i porażek oraz nieustanna praca nad własnym rozwojem. Jeśli posiadasz kompetencje – podejmij ryzyko i daj się porwać temu nurtowi. Mechanizm walki uaktywni się sam – jako ludzie jesteśmy stworzeni do tego, aby za wszelką cenę walczyć o nasze życie. W deweloperce jest dokładnie tak samo. Pewnie nie raz ktoś was nie doceni, będziecie musieli zmienić ścieżkę, ale gwarantuję, że się nie zatrzymacie. Gdy będziecie płynąć z nurtem, poczujecie odpowiedzialność za zadanie i doprowadzicie sprawy do końca z satysfakcją, a ta jest najcenniejsza.
„Każdy może zostać deweloperem, ale nie każdy się do tego nadaje” – to Twoje słowa. Jakie cechy powinny mieć osoby działające w tej branży?
R.L.: Deweloper to manager całego przedsięwzięcia. Powinien łączyć trzy aspekty: budowlany, finansowy i sprzedażowy. Nie chodzi tu tylko o umiejętności twarde. Ważne jest też to, jak radzicie sobie ze stresem oraz to, czy lubicie pracować z ludźmi – współpraca to podstawa. Istotne jest także to, czy w siebie wierzycie i czy chcecie nad sobą pracować. Dużą rolę odgrywa doświadczenie – czy robiliście wcześniej coś podobnego i czy będziecie mogli przełożyć te doświadczenia na deweloperkę. Jeśli TAK, a do tego czujecie dreszczyk emocji związany z nowym wyzwaniem, to
prawdopodobnie jest to dobry moment, aby spróbować. A jeśli ktoś dopiero startuje, warto uczyć się od innych, nie tylko od jednej osoby, lecz od całych grup, bo możliwości są ogromne.
A kiedy lepiej się wstrzymać?
R.L.: Jeśli paraliżuje was strach. Zawsze powtarzam, że jestem odważna, ale i rozważna. Aby postawić pierwszy krok, potrzebna jest i odwaga, i rozwaga. Branża budowlana jest bardzo dynamiczna, wciąż coś się zmienia. Jeśli chcecie wytrwać w tej branży, musicie wciąż nad sobą pracować, uzupełniać informacje. A kobiety dodatkowo muszą wywalczyć swoją pozycję. Na początku klienci będą nieufni, nie będą widzieli w was partnera biznesowego. Ale z każdym kolejnym doświadczeniem będziecie silniejsze, a ludzie zaczną bardziej w was wierzyć.
Jak radzisz sobie z presją i odpowiedzialnością za produkt, za czas realizacji inwestycji, za finanse? Z tymi aspektami skorelowana jest przecież działalność w branży nieruchomości.
R.L.: Nieustannie pracuję nad swoim rozwojem, to pozwala mi patrzeć na sytuacje kryzysowe jak na szansę. Nawet gdy bywa nerwowo, zazwyczaj po takich przejściach relacje na linii deweloper– klient, czy deweloper–wykonawca zacieśniają się, aż w końcu znajdujemy nić porozumienia i wyjście z sytuacji. Wyzwań jest dużo – choćby papierologia, terminy, pogoda, od której budowlanka jest uzależniona. Gdy coś nie idzie planowo, emocje u klientów są wielkie, co
przekłada się również na mnie. W takich sytuacjach muszę odreagować.
W jaki sposób to robisz?
R.L.: Zdrowie psychiczne jest jak codzienna toaleta, dlatego gdy tylko czuję, że moje reakcje są zbyt nerwowe, zbieram myśli, medytuję – nawet w moim gabinecie mam strefy relaksu. Najskuteczniejszym lekarstwem jest jazda konna. Miłość do koni zaszczepił we mnie mój dziadek, dlatego jestem bardzo szczęśliwa, że moi synowie również się tym pasjonują. Konie są wspaniałymi zwierzętami, które wyczuwają emocje człowieka, dlatego jeżdżąc, muszę być skupiona i spokojna.
Mam wrażenie, że wszystko w deweloperce Cię cieszy. Który moment podczas realizacji inwestycji lubisz najbardziej?
R.L.: Gdy ktoś mówi, że czegoś nie da się zrobić. Uwielbiam rozwiązywać problemy. Najbardziej odnajduję się w trudnych momentach – one mnie napędzają i sprawiają najwięcej satysfakcji. Uwielbiam też czas projektowania inwestycji, gdy zastanawiamy się, czego potrzebują ludzie. Ten etap przypomina pracę detektywa. Badam potrzeby rynku i klienta, jednocześnie pamiętając, że nie tworzę domu dla siebie.
A taki już stworzyłaś?
R.L.: Kilka lat temu kupiliśmy od dewelopera nieruchomość, która na tamten czas była domem naszych marzeń. Niestety okazało się, że ma wiele mankamentów. Nawet my nie byliśmy w stanie uchronić się przed patodeweoperką… To również jeden z powodów, dla którego weszłam do branży deweloperskiej. Tak więc wyzwanie jeszcze przede mną, póki co tworzymy jego wizję.
Lubisz obserwować, jak ludzie reagują na efekt końcowy?
R.L.: O, tak! Uwielbiam moment, kiedy ludzie odbierają klucze, wchodzą do pustej nieruchomości, w której są jeszcze białe ściany, ale oni oczyma wyobraźni widzą tam swoje marzenia, swoją rodzinę przy stole kuchennym, dzieci bawiące się w pokoju. Wtedy ich twarze całkowicie się zmieniają – widać, że są szczęśliwi.
Ten moment wynagradza trudy budowy. Wtedy najbardziej czuję, że było warto.
Jesteś typem nowoczesnej deweloperki, która jest z ludźmi, buduje relacje, działa w mediach społecznościowych, otwarcie mierzy się z komentarzami, nie zamiata spraw pod dywan. Masz wrażenie, że to niektórych irytuje?
R.L.: Krytykę konstruktywną bardzo sobie cenię, ponieważ ona pozwala się rozwijać. Uważam, że to jedna z ważniejszych wartości w biznesie, jaką można
dostać od drugiej osoby. Choć nie mogę powiedzieć, że ta krytyka po mnie spływa – zawsze na początku się buntuję, jednak później analizuję inny punkt widzenia. Czym innym jest hejt – ten wyrządza dużo krzywdy. Dlatego reaguję. Uważam, że to jest ważne, aby działać w mediach społecznościowych, pokazując tę branżę od podszewki. Dzięki temu możemy się wzajemnie edukować.
Zbudowałaś solidny zespół składający się z wysokiej klasy specjalistów. Jakim kluczem się kierujesz, budując team, co jest najważniejsze?
R.L.: Możemy mieć rożne charaktery, inaczej wyglądać, ale jeśli kierujemy się podobnymi wartościami, to jesteśmy w stanie osiągnąć wspólny cel. Tworzę zespół doświadczonych i kompetentnych osób, które mają dużą wiedzę. Ale nawet gdybym miała przed sobą człowieka z największym doświadczeniem, ale bez zrozumienia tego, w jaki sposób funkcjonuje SO!INVEST, to nasza współpraca byłaby niemożliwa. Dla nas najważniejsze są relacje z klientami, wykonawcami i inwestorami.
Jakie rozwiązania deweloperskie Cię inspirują, od kogo i skąd czerpiesz inspiracje?
R.L.: Najwięcej uczą mnie moi klienci, gdy mówią o tym, co sprawdza się w ich domach. Cenię sobie ich zdanie, ponieważ mam świadomość, że działając wiele lat w deweloperce, można zacząć myśleć szablonowo. I nagle przychodzi klient, który mówi, że chciałby mieć w domu elektroniczny zamek, ponieważ często gubi klucze. Albo że ogrzewanie podłogowe mu nie wystarcza i chciałby, aby w łazience był kaloryfer, na którym będzie mógł wysuszyć ręcznik. Zawsze czerpię z tych informacji i wykorzystuję w kolejnych projektach. Inspirują mnie też inni ludzie z branży, którym doradzam. Mam na koncie dziesiątki projektów, które szczegółowo analizowałam i z których wyciągałam wnioski. To procentuje.
Aktualnie pracujesz nad nowym projektem deweloperskim w podkrakowskiej miejscowości Rząska. Na jakim on jest etapie?
R.L.: Pierwszym projektem SO!INVEST była inwestycja „Twój Mników”, którą nazywam moim deweloperskim dzieckiem. Ta realizacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że deweloperka jest moją właściwą drogą. Następnie zrealizowałam projekt „Nowy Mników”, obejmujący domki jednorodzinne ze wspólną strefą rekreacyjną dla mieszkańców. Zawsze marzyłam o tym, aby tworzyć takie miejsca. Często jest tak, że deweloperzy budują piękne osiedle, ale jego mieszkańcy nie mają przestrzeni, w której mogliby zwyczajnie porozmawiać, a ich dzieci – spędzić ze sobą czas. My takie miejsce stworzyliśmy. Kolejnym naszym wyzwaniem jest Osiedle Rząska, pod Krakowem. Wprawdzie prace projektowe jeszcze trwają, ale już na tym etapie jesteśmy bardzo dumni, że wpisaliśmy tę inwestycję idealnie w krajobraz.
Napisałaś na swoim kanale, że kiedy wchodziłaś w branżę deweloperską, to kierowała Tobą odwaga i wiara, że to odpowiednie miejsce dla Ciebie. Co doradziłabyś innym, którzy chcą działać w tym biznesie?
R.L.: Jeśli macie podstawy, aby realizować się w tej branży, chcecie to zrobić i czujecie, że to jest wasza droga, a przy okazji towarzyszy wam dreszczyk emocji, to
znak, że deweloperka może zaprowadzić was bardzo daleko. Ponadto warto być fanem ciągłej edukacji.
Jako deweloperka chcesz wyznaczać nowe trendy. Jakich zmian oczekujesz od branży nieruchomości?
R.L.: Branża budowlana bardzo się zmienia i wcale nie jest w niej tak źle, jak nam się wydaje. Owszem, zdarzają się czarne owce, ale nie one wyznaczają trendy. Słowa patodeweloperka, patorozwiązania są nagminnie używane, ale za nimi tak naprawdę kryje się zaledwie kilka, już dawno zakończonych, inwestycji. Natomiast często mamy do czynienia z patoklientami, którzy podejmując decyzję o zakupie nieruchomości, kierują się wyłącznie własną wizją. Nie weryfikują
historii danego dewelopera, nie sprawdzają, jakie projekty zrealizował. A gdy okazuje się, że deweloper jest nieuczciwy lub niesolidny, ci sami klienci mówią,
że cały rynek źle działa. Ale prawda jest taka, że ten deweloper nie został wyeliminowany z rynku między innymi dlatego, że inni klienci mu na to pozwolili. Drugim problemem jest tzw. patosiła doradcza. Mówię o sytuacjach, gdy klient, który jest zdecydowany na zakup nieruchomości, przyprowadza np. swojego przyjaciela, rodzica, brata. Patosiła doradza nie pod kątem potrzeb klienta, lecz swoich – w takich sytuacjach w głowie klienta rodzą się wątpliwości. Trzeci
problem to patoprzepisy, patourzędy, patopapierologia – nieprawidłowo funkcjonująca machina urzędowa często blokuje deweloperów. Jednak staram się nie narzekać, po prostu działam w tym biznesie zgodnie ze swoimi wartościami. Wiem, że można to robić dobrze, dzięki temu na tym rynku nie jest wcale tak „pato”, jak nam się wydaje.
Przyszłość kobiet w deweloperce wygląda obiecująco. Masz poczucie, że otwiera się przed Tobą nowy rozdział?
R.L.: Tak, bo wiem, że sprawdziłam się w tym biznesie. Rozwijam skrzydła i sprawia mi to ogromną frajdę, tak więc idę po jeszcze odważniejsze projekty.
Zaczęłyśmy akcentem filmowym i na nim skończmy. Gdybyś miała wyreżyserować film na temat swojej działalności w deweloperce, jak byś go zatytułowała?
R.L.: Nie do pokonania. Tak jak dom nie wybuduje się sam, tak jak rodzina się sama nie stworzy, tak i biznes nie będzie sam funkcjonował. Traktuję go jak moje trzecie dziecko. Mam poczucie, że doszłam do tego momentu, w którym jestem, dzięki ciężkiej pracy i motywacji. Mam w sobie duże poczucie sprawczości, wiem, że w życiu nic samo się nie dzieje. Tak, myślę, że tytuł Nie do pokonania idealnie do mnie pasuje.
To ja jeszcze dodam dwa tytuły: Buntowniczka z natury i Buntowniczka z wyboru. Co Ty na to?
R.L.: Idealnie! Zdecydowanie jestem buntowniczką!