Tekst i zdjęcia: Łukasz Klimczak
Jak tego nie napiszę, to się uduszę: kobieta w tańcu, konie w galopie, fregata pod pełnymi żaglami! Trzy kanoniczne postacie piękna! No… Taki banał… (choć podobno musiało minąć 2,5 tysiąca lat flozofowania Europejczyków, by w końcu XIX w. wykrztusił to Honoriusz Balzac). Słowo „banał” utknęło mi w gardle, zanim rozwinęliśmy żagle i wyszliśmy z portu. Gdy postawiliśmy połowę żagli, błagałem o wybaczenie Balzaca, muzę kina pirackiego, bogów szant i modelarstwa szkutniczego.
[betteroffer]
TO TYLKO FRAGMENT ARTYKUŁU.
ABY WYKUPIĆ DOSTĘP DO CAŁOŚCI, KLIKNIJ W PRZYCISK KUP TERAZ.
[/betteroffer]
[betterpay amount=”1.00″ button=”http://www.strefanieruchomosci.info/wp-content/uploads/2019/01/kup-teraz.png” validity=”0″ validity_unit=”d” ids=””]
Jak dostać się na Pogorię? Można z ulicy. Mnie zaciągnęła Ania. Ania przepłynęła już tysiące mil morskich. Razem z Kasią wyczarterowały statek i zebrały wśród znajomych całą załogę w godzinę. Cztery wachty, 47 osób – a kolejne tyle czekało na liście rezerwowej. To tak, jakby w godzinę zebrać obóz żeglarski. Cały pomost z Mikołajek na jednym pokładzie. Wszyscy na sygnał rzucili rodziny, pracę, plany urlopowe, by dolecieć do Malagi i przez 10 dni tyrać na żaglowcu, spać 4 godziny na dobę, jechać na szmacie, obierać ziemniaki i wymiotować na oceanie.
MALAGAGIBRALTAR-SINESCASCAIS
Tak… choć czytałem książki o kapitanie Jacku Aubreyu, a budowę Omegi miałem w małym palcu, czułem, że choroba morska ma mi dużo do powiedzenia. Pogoria to trzymasztowa barkentyna. Z tysiącem metrów kwadratowych żagli. Nawet wytrawni jednomasztowi żeglarze nie ogarniają. Na rozkaz: wybierać „gordingi bombramsla” wachta, z minami wilków morskich, rzuca się mniej więcej w stronę dziobu, po czym przyczaiwszy się za tratwą ratunkową, odpala smartfony z pedeefem „Vademecum Pogorii”
Do tego dwudziestostopniowy przechył podczas obiadu i lewitowanie na koi podczas sztormu. Słowo! – u Balzaca tego nie doświadczycie. I najlepsze: wspinanie się na wysokość 30 metrów, na reje. Bez zabezpieczenia. Po drabince szerokości… 10 cm. Przy wyżej wspomnianym dwudziestostopniowym przechyle! Woooow! Ale jazda!.
Przed chorobą morską chronił nas nawał pracy, krótki wyczekany sen, emocje. Ponad lęk przewagę brały ciekawość i pragnienie przeżycia czegoś niepowtarzalnego. Wiecie… wspiąć się na fali na top masztu, po wantach, to jak wejść po drabince linowej, „pod wpływem”, na imprezę na jedenastym piętrze.
A potem cumujemy na redzie w portugalskim Sines. Pontonami przybijamy do portu. Białe domy, wino, owoce morza, Brazylijczycy grający w lokalnych tawernach. No dobrze. Tak pięknie, że aż banalnie…
Łukasz Klimczak
Fotograf, reportażysta, grafk i muzyk. Podróżujący i szukający nowych wrażeń. Konno, pod żaglami czy z akwalungiem. Gruzjofl.
[/betterpay]