Inwestycje w małe nieruchomości w Łodzi okiem Dwóch Braci

Wioletta Odalska

Jest ich dwóch. Dopełniają się, wspierają, rozwijają… a co najważniejsze, dbają o siebie i swoje rodziny. Dla nich najważniejsze nie są pieniądze, tylko relacje, które budują z każdym, kogo spotykają i z kim pracują. Wiedzą, że to właśnie w ludziach drzemie największa siła. Nie boją się małej deweloperki, choć w tej nie brakuje wyzwań. Zapraszamy do świata Jarka i Bartka Krajewskich – braci, którzy widzą potencjał na każdym łódzkim podwórku.

Wioletta Odalska: Jakie są największe wyzwania małych inwestycji deweloperskich w Łodzi?
Jarosław Krajewski: Takich inwestycji nie ma dużo na rynku, ponieważ są one bardzo trudne wbrew pozorom. Po pierwsze dlatego, że i tak trzeba uzyskać wszystkie zgody, które uzyskuje się także dla dużych inwestycji, a po drugie jest szereg problemów związanych z logistyką. W mieście często są małe, ciasne uliczki, mnóstwo zaparkowanych aut, a materiał musimy jakoś dowieźć – wjechać z pompogruszkami, ze stalą – to jest naprawdę spore wyzwanie.
Bartłomiej Krajewski: Niestety w naszym kraju jest tak, że mała skala prowadzenia biznesu nie powoduje tego, że mamy ograniczoną konkurencję. My, jako mały biznes, musimy konkurować na takich samych zasadach rynkowych, jak więksi gracze, a wiadomo, że duży może więcej. Niezależnie od PUM-u czy od wielkości firmy dotyczy nas to samo prawo budowlane, prawo bankowe czy prawo finansowe. I to jest niestety dość niesprawiedliwe. Uważam, że powinno być tak, że małe firmy podlegają trochę innym regulacjom rynkowym niż duże podmioty, choćby z tego powodu, że mają mniejszy kapitał na pewne rzeczy. Dlatego chcemy stworzyć taki model, w którym będziemy realizować niewielkie projekty przy bardzo szczegółowo doprecyzowanym planie szacowania kosztów, który pozwoli nam konkurencyjnie prowadzić ten biznes.

W.O.: Zajmowaliście się wykończeniem wnętrz, remontami. Czy mała deweloperka to taki naturalny krok w waszym rozwoju?
B.K.: Nie mamy czegoś takiego jak dział analiz, ludzi, którzy siedzą i myślą, czym teraz się zająć, co się najbardziej opłaca. Po prostu zaczęliśmy remontować kamienicę, pojawił się wolny plac i stwierdziliśmy: „Okej, dobra, czemu nie? Wykorzystajmy to najbardziej efektywnie, jak się da. Jest kawałek miejsca, zróbmy tutaj deweloperkę”. I to był cały zamysł. Istotne było także to, ile możemy zarobić na tej działalności. Utrzymujemy dwie rodziny i widzieliśmy, że flipowanie czy remonty to jednak za mała skala dla nas i zjadamy swój ogon.
J.K.: Na początku robiliśmy tradycyjne flipy, później zbudowaliśmy dom w technologii szkieletowej, a następnie przeszliśmy na kamienice. I pojawiła się myśl, że może czas wejść w deweloperkę, że rzeczywiście chcemy coś zbudować, wykorzystać potencjał, który drzemie w łódzkich podwórkach, nauczyć się wszystkiego od podstaw.

W.O.: Stawiacie przede wszystkim na relacje?
J.K.: Zdecydowanie. Najlepiej może opisze to historia z życia wzięta z jednej z naszych inwestycji – 12-mieszkaniowego budynku. Wszystko sprzedane już ponad rok temu, a my wciąż utrzymujemy relacje z klientami – pomagamy im z najemcami, polecamy specjalistów, jeśli trzeba, odwiedzamy ich, rozmawiamy z nimi. To dodaje skrzydeł, energii. Sprawia, że chce się jeszcze więcej i jeszcze lepiej, aby tylko tym ludziom żyło się dobrze.

W.O.: A Wasze relacje? Jak to jest pracować z rodziną?
J.K.: Pracuje się naprawdę dobrze. Miło jest mieć wsparcie w bracie – to bardzo wzbogaca. Bartek na niektóre aspekty prowadzenia działalności patrzy inaczej niż ja. I to wielki plus, bo nie chodzi o to, żeby patrzeć tak samo, ważne, żeby patrzeć w tym samym kierunku. Taka odmienność poglądów jest potrzebna do
tego, żeby zastanowić się, czy rzeczywiście idziemy w dobrą stronę, czy nie trzeba czegoś zmienić. Zawsze żyliśmy blisko siebie, więc to była oczywista decyzja, aby mieć w bracie wspólnika i z nim działać.
B.K.: Tak, myślę, że jesteśmy różni. Przyciągamy się, uzupełniamy nasz biznes. Oczywiście nie wszystkie nasze decyzje są właściwe. Te złe mają swoje konsekwencje, czasami nawet bardzo poważne. Ale nikt nie wraca do tego, co negatywne, nie rozpamiętuje, po prostu robimy swoje. Podejmujemy decyzje, jesteśmy wspólnie za nie odpowiedzialni.

W.O.: Na rynku jest obecnie sporo wyzwań. Jak się w tym odnaleźć? Czy Wy odczuliście spowolnienie?
B.K.: Bardzo to odczuwamy. Wcześniej rynek był chłonny. W tym momencie jest zdecydowanie mniej chętnych do oglądania naszych inwestycji, a tym bardziej do podpisywania jakichkolwiek umów rezerwacyjnych. Rynek jest uzależniony od kredytów bankowych, mierzymy się także z rosnącymi cenami materiałów budowlanych. Trzeba to udźwignąć, mimo że nie ma wpłat ze strony klientów, trzeba sobie umieć zorganizować finansowanie, płynność. Nie wiemy nawet, czy cena, którą teraz proponujemy klientom, jest w stanie pokryć koszty budowy w końcowym rozrachunku. To po prostu jedna wielka niewiadoma. Z jednej strony jest to normalna sytuacja rynkowa – kiedy stopy procentowe idą do góry, kredyty są trudniej osiągalne. Są lepsze i gorsze czasy. Problem moim zdaniem leży jednak gdzie indziej – w braku zdolności kredytowej. KNF bardzo zaostrzył wymogi dla klientów, którzy starają się o kredyt. Spełnienie ich jest naprawdę bardzo trudne i to powoduje całkowitą blokadę sprzedaży na rynku pierwotnym. Aby biznes przetrwał, musi być naprawdę dobrze pomyślany.
J.K.: Podkreślę jeszcze jedną rzecz. Nie tylko wzrost cen materiałów budowlanych jest wyzwaniem. W nadchodzącym roku dwukrotnie wzrośnie płaca minimalna, co przełoży się na wyższe składki ZUS. To wiąże się ze wzrostem kosztów robocizny. Wysokość ceny za metr kwadratowy wynika wprost proporcjonalnie z kosztów materiałów i robocizny pracy właśnie. To jest bardzo frapujące. Cena będzie wciąż rosła i dojdziemy w końcu do wniosku, że ten biznes przestanie był opłacalny.

W.O.: To jak szukać tych klientów? Czego obecnie potrzebują najbardziej i jak sprostać ich oczekiwaniom?
B.K.: Kliencie lubią kupić gotowy produkt. Są duże problemy z dostępem do dobrych, solidnych ekip budowlanych, trzeba też cały czas taki proces wykończenia nadzorować – to męczące dla klientów. Nie chcą tego robić.
J.K.: Wykończeniówka wykańcza. Klienci mają takie podejście, że jak mają wydać 300 tys. na mieszkanie i do tego jeszcze 80-100 tys. włożyć w jego wykończenie i jeszcze się tym zająć, pracując na etacie, często mając już dziecko albo dwójkę, obsłużyć całą logistykę, to po prostu odpuszczają. Z prostego powodu – nie znają się na tym i nie chcą podejmować trudnych decyzji. Chcemy, aby nasza inwestycja Płocka 33B, która jest teraz w budowie była urządzona pod klucz, aby klientom było łatwiej, wygodniej. Aby mogli od razu wprowadzić się do mieszkania, które spełnia ich oczekiwania. To takie dopełnienie naszej poprzedniej inwestycji
o nazwie Płocka 33. Mieszkania są naprawdę bardzo dobrze przemyślane, zaprojektowane przy współpracy z projektantką wnętrz. Dzięki temu mamy pewność, że będą funkcjonalne i komfortowe w użytkowaniu.

W.O.: Kochacie Łódź, działacie lokalnie. Nie ciągnie Was, aby poszerzyć działalność, zrobić coś więcej?
B.K.: Mamy swój PUM założony z góry i nie chcemy robić ani metra więcej. Chcemy skupić się na tym, aby firma była zdrowa, miała silne fundamenty. Nie chcemy wychodzić poza Łódź. To by się wiązało z bardzo dużym nakładem czasu dla nas, a wolimy ten czas poświęcić rodzinie.
J.K.: W firmie rodzinnej to najbliżsi są motorem napędowym. Nie jest moim marzeniem być tak zapracowanym, żeby ich nie widzieć. Dla mnie sukcesem są relacje, które mamy w rodzinie, to one są wyznacznikiem tego, czy dobrze robię. Ten PUM, o którym Bartek powiedział, gwarantuje nam spokojną głowę, dobre wynagrodzenie i jednocześnie szansę, żeby się rozwijać.

W.O.: Dziękuję za rozmowę.

Bartłomiej i Jarosław razem stworzyli firmę rodzinną – Dwóch Braci. Budują i remontują budynki, a potem je sprzedają. Stawiają na uczciwie i ludzkie podejście do klientów. W każdym przedsięwzięciu zostawiają kawałek siebie, a każdy projekt to cząstka własnego serca.